Przy obecnej liczbie samochodów na naszych drogach bardzo ciężko wyróżnić się z tłumu. Do głowy przychodzą mi jedynie trzy możliwości: drogi, sportowy samochód, wybór nietypowego, jaskrawego koloru lub… zakup rzadkiego modelu.
Akurat tak się złożyło, że dostałem możliwość sprawdzenia właśnie takiego nietypowego pojazdu, którego spotkanie na ulicy jest cudem porównywalnym ze spotkaniem niedotkniętej tuningiem i niezjedzonej przez rdzę Calibry. Nie ukrywam, bardzo ucieszyłem się z tej sposobności, bo wiadomo jak jest w świecie “ekspertów” samochodowych - każdy wie swoje, choć nigdy nawet na oczy nie widział danego wozu. Moja ciekawość była jednak na tyle duża, że postanowiłem przekonać się na własnej skórze, czym jest i jak sprawuje się SsangYong Tivoli - w moim przypadku model z benzynowym silnikiem 1.6 i napędem na przednią oś w wersji wyposażenia Quartz.
Jak mądrość ludowa powiada, z gustem jest jak z pewną częścią ciała i każdy ma swój. Jednym Tivoli się bardzo podoba, a drudzy uważają, że w jego designie za dużo zapożyczeń stylistycznych z innych marek.
Obiektywnie trzeba jednak przyznać - kompaktowy SUV SsangYonga wygląda nowocześnie. Ledowe światła dzienne w połączeniu z soczewkowymi światłami mijania, wiele ostrych linii podkreślanych przez ozdobne listwy… To wszystko sprawia, że auto prezentuje się bardzo świeżo i nic, może poza licznymi chromami, nie wskazuje, że mamy do czynienia z samochodem z Dalekiego Wschodu. Jednym z eleganckich detali jest napis “Tivoli”, rozpościerający się przez mniej więcej połowę klapy bagażnika. Jednak chwila zastanowienia… Czy przypadkiem identyczne wyglądającej sygnatury nie stosuje od lat pewna szwedzka firma?
Zaskoczeniem dla mnie była ilość miejsca w środku. Tivoli, mierzący niecałe 4,2 m długości, z zewnątrz wydaje się być zwarty i niewielki, lecz wewnątrz skrywa całkiem sporo miejsca. Z przodu naprawdę ciężko doszukać się wad. Co zaskakujące, można nawet dość nisko opuścić fotel, co w SUV-ach nie zdarza się zbyt często. Największą niespodzianką jest przestrzeń dla pasażerów z tyłu. Jest tam mnóstwo miejsca, zarówno na nogi, jak i nad głową. Tylna kanapa jest bardzo miękka, posiada podłokietnik z uchwytami na kubki, a zatem także podróżowanie z tyłu powinno być całkiem przyjemnym doświadczeniem.
Również bagażnik nie rozczarowuje. Dzięki podwójnej podłodze, którą dodatkowo można “postawić”, dzieląc przestrzeń na dwie części, bagażnik jest ustawny i praktyczny. Razi jedynie nieprzemyślana i tandetna roletka, którą ciężko trafić w wyznaczone do zaczepienia miejsca.
Co zaskakujące, Tivoli jest bardzo dobrze spasowany. Materiały, z jakich wykonano wnętrze, zdają się miejscami być wyłupane ze skały, jednak nie wydają z siebie nadgorliwie trzasków. Jedynymi miękkimi elementami są mniejsze, półokrągłe części podszybia i podłokietniki. Te ostatnie są jednak umiejscowione bardzo niefortunnie, gdyż łokcie lądują sporo przed nimi. O ile prawy wisi wtedy po prostu w powietrzu, tak lewy ląduje w twardym i kanciastym zagłębieniu w plastiku, które spełnia funkcję “rączki” do zamykania drzwi. Po dłuższej trasie kusząca staje się wizja samodzielnej amputacji ręki. Bez znieczulenia. Kartą kredytową.
Ogólne wrażenie znacznie poprawia kierownica. Jest ona odrobinę za duża, jednak obszyta została dobrej jakości “lepką” skórą. W dodatku sam jej kształt jest bardzo wymyślny, co osobiście przypadło mi do gustu.
Poza drobnym niedopatrzeniem z podłokietnikami, ergonomia jest poprawna. Co prawda deska rozdzielcza jest bardzo długa, jednak do każdego elementu kierowca ma dostęp bez odrywania pleców od oparcia.
Dziwi mnie komplikacja działania systemu multimedialnego, który działa jednak zaskakująco szybko i bez zawahań. Mapy, będące dziełem Tom Toma, są aktualne, a cały interfejs nawigacji wygląda świeżo i nowocześnie. Widać przez to, że nawigacja została zaprojektowana oddzielnie, bo pozostałe warstwy zostały stworzone w guście “nowoczesnych” lat 2000, z trójwymiarowymi elementami, które zdążyły się zestarzeć szybciej niż suwaki do regulacji nawiewów w japońskich autach z lat dziewięćdziesiątych.
Obsługa klimatyzacji jest bardzo prosta, lecz sam wygląd panelu trąci myszką, przywodząc na myśl wieże muzyczne również z początku wieku. Ciężko używa się trybu automatycznego, ponieważ, mimo dojścia do zadanej temperatury, utrzymuje on uporczywie wysoką siłę nawiewu.
Są jednak elementy, w których Tivoli odstaje od swoich rywali. Właściwie największym problemem jest układ kierowniczy. Przy wyższych prędkościach Koreańczyk staje się “rozlazły”. Wydaje się, że jedynym powodem, przez który Tivoli jedzie na wprost, jest siła pędu, bo na kierownicy nie otrzymujemy zbyt wielu informacji o położeniu kół, a samochód staje się bardzo nerwowy i nieprzewidywalny przy szybszych manewrach.
Do pracy zawieszenia nie mam innych uwag. Duży prześwit pozwala na bezstresowy zjazd z asfaltu, a amortyzatory całkiem sprawnie i cicho tłumią nierówności.
Benzynowy silnik, w który został wyposażony testowy egzemplarz, sprawia wrażenie zupełnie bezpłciowego. Choć nie można mu zarzucić ogromnej konsumpcji paliwa, to wyniki nie wywołują zdumienia. Bardzo oszczędna jazda w trasie zaowocowała wynikiem 5,5 l/100 km, a w normalnym tempie (100-110 km/h) spalone zostaje 6,5 litra “bezołowióki” na każde sto kilometrów.
Są to wyniki dość spore jak na nieco podwyższone auto segmentu B. Jest to skutek zastosowania, starej już technologicznie, jednostki wolnossącej. Brak turbiny skutkuje nieporywającymi osiągami - według producenta 100 km/h uzyskamy po równo 12 sekundach.
Z powodu niewielkiego stopnia skomplikowania silnika, dystrybutor SsangYonga w Polsce zdecydował się natomiast na dodanie do oferty fabrycznej instalacji gazowej. Biorąc pod uwagę niemały apetyt na paliwo benzynowego Tivoli, inwestycja 3 400 zł w LPG może się okazać rozsądnym pomysłem.
W zakresie bezpieczeństwa Tivoli nie odstaje od konkurentów, oferując od drugiego szczebelka wyposażenia układ ostrzegania przed kolizją połączony z możliwością autonomicznego hamowania awaryjnego, a stopień dalej nawet poduszkę kolanową kierowcy. Do najdroższej odmiany dokupić można dodatkowo pakiet Safety, w skład którego wchodzi system utrzymania na pasie ruchu i reflektory ksenonowe. Zastosowano w nich dość osobliwą oszczędność, bo ich pobór mocy wynosi jedynie 25 W, dzięki czemu nie potrzebują one osobnych spryskiwaczy i systemu samopoziomowania. Jest to trik coraz częściej spotykany w nowych samochodach.
SsangYong to spory kawał wozu, jednak nie są to już czasy, w których Koreańczycy są tańsza alternatywą. W porównaniu do klasowych rywali, takich jak Fiat 500X, KIA Stonic czy Hyundai Kona, Tivoli jest… wyceniony podobnie, a nawet droższy.
Nie dziwi mnie zatem, że koreański crossover nie jest hitem sprzedażowym. Pod kilkoma aspektami traci on do swoich rywali, choć widać, że nie jest to już konstrukcja z zupełnie innego świata, jak sławetny Rodius czy Kyron z lat dwutysięcznych.
Myśląc o SsangYongu, ciągle w mojej głowie przemyka KIA z Hyundaiem, które przez niecałe dwadzieścia lat dały radę nadrobić wszelkie zaległości do konkurencji z Europy czy Japonii. Mam wrażenie, że również ta koreańska marka znajduje się na tej samej drodze, z tym że miała postój na tankowanie. Ale ciężko się dziwić, przy takiej jednostce napędowej ;)